Uważam wakacje za w miarę udane. Bardzo wysoko oceniam sprawne wifi w całym hotelu, bez żadnych haseł, logowań, itp. Pozytywnie z uznaniem oceniam zachowanie personelu hotelowego, czystość w hotelu, pokoju, życzliwość i uczynność pracowników. Bardzo dobrze wyrażam się o kuchni i smacznych potrawach, bardzo dobrze przyrządzanych warzywach, innych daniach. Trochę wadziły godziny posiłków, krótki czas między śniadaniem i obiadem, bardzo długi między obiadem i kolacją. Trudne, bawet bardzo, są kontakty z ubezpieczycielem w Polsce. Telefony do Polski są bardzo drogie, a ubezpieczyciel posiada numery stacjonarne, zatem nie ma komunikatorów umożliwiających kontakt przez wifi. W takim przypadku obowiązek kontaktu powinien spoczywać na rezydencie. Ostatecznie kontakt /spóźniony/ z ubezpieczycielem nastąpił po wysłaniu maila,a przecież nie każdy klient ma taką możliwość. Przykre było to, że na prośbę o kontakt z lekarzem pracownicy ubezpieczyciela na podstawie krótkiego opisu problemu od razu imputowali chorobę przewlekłą, gdy wyraźnie zgłosiłam objawy zwykłego przeziębienia i skoczyło mi ciśnienie. Niehumanitarna postawa, kompletny brak empatii i próby rozważenia pomocy, zwłaszcza wiekowej, samotnej kobiecie / w hotelu poza mną nie było nikogo z Polski/ wprawiło mnie w niesmak, a wręcz gorycz. Poradziłam sobie wizytą i zakupami pomocnych specyfików w aptece, na szczęście mogłam, ale gorycz i negatywna ocena bardzo mnie zniechęciły do biura. Jakoś tak jest, że np. Niemcy mają pełną gwarancję opieki, wszelką natychmiastową pomoc, niepełnosprawni dodatkową opiekę, a Polacy są skazani na siebie, bo panienka z ubezpieczalni łapie za słówka w mailu, bo skoro ciśnienie, to na pewno choroba przewlekła... . Nie mam tej choroby, ale ciśnienie się podnosi gdy coś w organizmie się zmienia. Bardzo mocno przeżyłam ten incydent. Lekarz to badanie i recepta na konkretne leki, na pewno dużo tańsze niż prywatne zakupy. Lekarz to poczucie bezpieczeństwa, jeśli go nie ma z innej strony. Uważam, że my, wiekowi ludzie zasługujemy na więcej.