Przejdź do... | Przejdź do głównego menu

Sri Lanka i Malediwy

Długo nie musiałam się zastanawiać i decyzja zapadła - będą wakacje na Malediwach!!! Zarezerwowałam bilety lotnicze i 4 noclegi w hotelu na wyspie Mafushi (który wydał się podejrzanie tani jak na to miejsce, ale o tym poźniej). Pozostało nam tylko czekać z niecierpliwością na dzień wylotu. W końcu wyruszyliśmy.

Joanna Krupa

Już podczas planowania podróży zaczęliśmy się zastanawiać, co my będziemy robić na tej wyspie przez dwa tygodnie. Co prawda Sri Lanka jest bardzo urozmaicona i bogata w różnego rodzaju atrakcje, jednak stwierdziliśmy, że należałoby nasz pobyt jakoś urozmaicić, tym bardziej że nie planowaliśmy zwiedzania żadnych świątyń czy zabytków związanych z Buddyzmem. Interesowała nas bardziej przyrodnicza i krajobrazowa strona tej wycieczki. Było kilka opcji, najciekawsze z nich to Kuala Lumpur w Malezji oraz Malediwy - rajskie wyspy (nawet nie śniłam, że kiedykolwiek może stanąć tam moja noga).

Colombo

Po kilkunastu godzinach lotu z międzylądowaniem w Bahrajnie wylądowaliśmy w Colombo - stolicy Sri Lanki. Tuż po opuszczeniu pokładu samolotu, uderzyła w nas fala gorąca, chociaż była godzina 23:00. Było bardzo wilgotno i  unosił się swoisty dla krajów egzotycznych słodki zapach zmieszany z wilgotnym powietrzem. Oprócz tego na lotnisku panował niesamowity chaos.  Przewijały się tłumy turystów, ze względu na aktualnie odbywające się mistrzostwa w krykiecie. Jak się później okazało - krykiet jest ukochaną dyscypliną sportową, uprawianą przez mieszkańców wyspy zwanych Lankijczykami. Tak jak w Polsce dzieci na podwórkach grają w piłkę nożną, tam każdy, bez względu na wiek potrafi grać w krykieta.

Po odprawie, odebraniu bagażu zostaliśmy poinformowani przez rezydentkę , iż nasz transfer do hotelu zajmie ok. 3 godziny. Nie wierzyłam własnym uszom, ponieważ odległość do hotelu wynosiła zaledwie 70 km. Jak się po chwili okazało, na Sri Lance jest bardzo duży ruch uliczny nawet w późnych godzinach nocnych. Będąc tam, ma się wrażenie, że każdy gdzieś jedzie. Ze stolicy wzdłuż wybrzeża prowadzi kilka pasów w jedną i w drugą stronę. Pomimo tego wszystko odbywa się bardzo wolno. Po kilku godzinach dotarliśmy do hotelu który znajdował się w miejscowości Kalutara (na południe od Colombo) i udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

Kąpiele morskie na własne ryzyko

Kilka pierwszych dni postanowiliśmy spędzić na plażowaniu i zorientowaniu się w możliwościach podróżowania po wyspie. Już pierwszego dnia idąc na plażę, zostaliśmy namierzeni przez tubylców, którzy proponowali nam różne wycieczki, przejażdżki tuk - tukiem, masaże i inne uciechy, jakich turysta szuka na wakacjach. Po długich negocjacjach zdecydowaliśmy się na skorzystanie z ich usług i umówiliśmy się na dwie wycieczki. Targu dobijaliśmy oczywiście na plaży.

Jeśli chodzi o plażowanie na Sri Lance, to zapewne nie wszyscy wiedzą, że kąpiele morskie odbywają się na własne ryzyko. Oprócz tego na plaży nie ma serwisu, ani ratowników, a wchodząc na plaże trudno nie zauważyć tablic z informacją o zakazie kąpieli. Do wody wchodzi się na własną odpowiedzialność. Dzieje się tak za sprawą bardzo niebezpiecznych prądów morskich i bardzo wysokich fal, zatem bezpieczniej jest kąpąć się w miejscach, gdzie czuć grunt pod stopami.

Na plaży można czasem spotkać krowę albo psa. Pomimo tego plaże są bardzo czyste, zadbane, a piasek ma piękny, żółto - złoty kolor. Plaże oddzielone są zwykle od terenu hotelowego pasmem palm kokosowych, co daje możliwość odpoczynku w niepowtarzalnym, egzotycznych otoczeniu, wśród palm i biegających wokół nas wiewiórek. Zwierzęta te są tak oswojone, że potrafią wejść na leżak i opalać się razem z nami.

Sierociniec słoni w Pinnawella

Wczesnym rankiem wyruszyliśmy z naszym lankijskim przewodnikiem w stronę centrum wyspy. Po kilku godzinach dotarliśmy do miejscowości położonej blisko dawnej stolicy Sri Lanki – Pinnawella. W tej miejscowości znajduje się sierociniec słoni. Jest to miejsce szczególne, ponieważ mieszka tam kilkadziesiąt słoni zarówno zdrowych jak i okaleczonych przez ludzi i podczas wojny domowej na Sri Lance.

To niesamowity widok kiedy stado słoni maszeruje, a turyści schodzą im z drogi, chowając się miedzy straganami. Kiedy stado dociera do rzeki, zaczyna się świetna zabawa w wodzie, a tłumy turystów z zaciekawieniem oglądają zjawisko z brzegu rzeki. To miejsce szczególnie upodobały sobie pary świeżo poślubionych małżonków, wierząc, że słoń przynosi szczęście. Przejażdżka na słoniach niestety nie należała do najprzyjemniejszych. Uważam, że nie powinno się męczyć tych biednych zwierząt.

Plantacja herbaty

Kolejnym punktem naszej wyprawy był przejazd w wyższe partie gór na plantację herbaty. Nasz przewodnik zaprowadził nas na wspaniały punkt widokowy, z którego rozciągał się widok na hektary krzewów herbacianych. Gdzieniegdzie można było zauważyć kobiety zbierające liście do specjanych worków, które następnie trafiały do fabryki.

Następnie udaliśmy się do fabryki, krok po kroku obesrwując proces przetwarzania herbarty. Oczywiście obsługa nie odpuściła nam i każdy musiał coś kupić, nawet najmniejszą paczkę. Po drodze przewodnik zabrał nas do plantacji różnych przypraw, które są charakterystyczne dla tego kraju oraz do fabryki ręcznie wyrabianych mebli.

Czekała nas jeszcze główna atrakcja tej wycieczki - spływ górską rzeką. Dotarliśmy tam, jak już się ściemniało, więc sam spływ oprócz tego, że był dość niebezpieczny, przysporzył nam dodatkowych atrakcji w postaci nieoświetlonej trasy spływu.

Podróżowanie po Sri Lance

W końcu przyszedł upragniony dzień wylotu na Malediwy. Przygoda zaczęła się wczesnym rankiem około 6 rano, gdy okazało się, że taksówkarz, który miał nas zawieźć na lotnisko, po prostu o nas zapomniał. Trzeba było szybko opracować plan awaryjny. Oczywiście jak na złość nie było żadnej taksówki w pobliżu, więc nie pozosłało nam nic jak tylko złapać stopa lub autobus.

Na wyspie są dwa rodzaje autobusów. Tańsze - którymi jeździ większość mieszkańców i droższe - wyposażone w  klimatyzację, kórymi poruszają się turyści, pracownicy biurowi i powiedzmy bardziej zamożni pasażerowie. Pozostaje jeszcze kolej, najtańsza forma podróżowania, jednak tego nam nikt nie polecał. Pociągi są tak zapchane, że pasażerowie podróżują siedząc nawet na dachu albo wiszą, trzymając się kurczowo jedną reką jakiejś wystającej rury albo okna. Niektórzy do połowy wystają z okiem i ma się wrażenie, że zaraz wypadną. Złapaliśmy autobus, nie wiem jakiej kategorii był, ale był zupełnie przyzwoity i kosztował 3 zł za osobę. W pewnym momencie trasa się skończyła i musieliśmy opuścić autobus. Wysiedliśmy nie wiadomo gdzie, nikt nie rozmawiał po angielsku i nikt nie rozumiał, że chcemy dotrzeć na lotnisko. W końcu pojawił się wybawca w swoim lśniącym, zielonym tuk - tuku, udekorowanym kolorowymi kwiatami. Zgodził się zawieźć nas za 10 USD - odcinek 30km. Została nam godzina do zamknięcia odprawy. Kierowca tak zasuwał, że został zatrzymany przez policję i musiał zapłacić mandat w wysokości 10 USD.

Pomimo różnych złośliwości losu dotarliśmy na lotnisko na czas. Lot trwał niecałą godzinę i już po krótkim czasie mogliśmy z samolotu podziwiać piękne, koralowe atole. Wyglądały zupełnie jak na pocztówkach. Tysiące białych, małych wysepek prośnietych palmami ,a wokół nich mnóstwo odcieni turkusu i te domki na wodzie widoczne z lotu ptaka. 

Malediwy

Malediwy to archipelag ponad dwóch tysięcy małych wysp otoczonych atolami koralowymi, które uchodzą za najpiękniejsze na świecie. Rzeczywiście widoki są niesamowite. Na jednej wyspie znajduje się z reguły jeden resort hotelowy. My wybraliśmy wypoczynek na wyspie o nazwie Mafushi. Jest to jedna z nielicznych wysp zamieszkałych przez ludność lokalną. O wyborze zadecydowała cena.

Po dostaniu się na wyspę, okazało się, że niczym się nie różni od pozostałych, była nawet bardziej urozmaicona, ponieważ było tam kilka sklepów, restauracji lokalnych i hoteli. Piękne białe plaże, wyrastające z nich palmy, przy brzegu rafa koralowa, kolor wody jak z obrazka i tylko jeden mały problem. Na całej wyspie występuje zakaz rozbierania się do stroju kąpielowego. Z racji tego, że ludność zamieszkująca tam wyznaje głęboki islam, kobiety musiały ubierać się zgodnie z ich religią - ramiona i kolana zasłonięte. Oczywiście w plecaku miałam same bikini, kilka par szortów i skąpych koszulek - w końcu przyjechałam tu na wakacje! Na szczęście nasz hotel był odpowiednio przygotowany i organizował transfery na inne wyspy, na których można było plażować, opalać się i zażywać kąpieli morskich do woli. Takim oto sposobem spędziliśmy 4 dni na boskich Malediwach, z czego każdy dzień na innej wyspie.

Jak się później okazało - wszystkie były do siebie bardzo podobne ,a przemierzenie ich wzdłuż i wszerz zajmowało jakieś 15 minut, idąc wolnym spacerkiem po plaży. Wieczorem wracaliśmy na naszą muzułmańską wysepkę i dzięki Bogu, była tam cywilizacja. Wieczorem chodziliśmy do lokalnych restauracji zlokalizowanych przy brzegu morza i zajadaliśmy się świeżymi rybami i owocami morza.

Kalutara

Po czterech dniach słodkiego lenistwa wróciliśmy na Cejlon. Czas upłynął na plażowaniu i  wycieczkach do pobliskiego miasteczka Kalutara, gdzie do najciekawszych atrakcji należy świątynia i lokalny targ, na którym można kupić wszystko, a głównie przyprawy w dobrych cenach, herbatę, mnóstwo produktów importowanych z Chin, ryby z rannego połowu, zjeść  jakiś lokalny przysmak w knajpie lub na ulicy. Bardzo polecam pierożki tzw. Egg Roti, wyglądają jak nasze pierogi, ale farsz składa się z ryby, ziemniaków,  jajka i bardzo ostrej przyprawy. Smakują wyśmienicie ,a kupić je można od Pana, który sprzedaje je na skrzyżowaniu ze swojego auta - 6 sztuk za jednego dolara.

W stronę południa - do Galle

W pozostałych dniach objechaliśmy okolice tuk - tukiem i wybraliśmy się na jeszcze jedna wycieczkę. Tym razem pojechaliśmy na południe wzdłuż wybrzeża do miejscowości Galle, słynącej z wyrobu pięknie malowanych masek. Wyprawa zaczęła się od rejsu po rzece Bentota, gdzie mieliśmy okazję podziwiać żyjące dziko warany, egzotyczne ptactwo, oraz małego krokodyla, który został tam sprowadzony na potrzeby turystów. Po drodze odwiedziliśmy muzeum tsunami, gdzie znajduje się zbiór się zdjęć, filmów i artykułów związanych z tragicznym wydarzeniem z 2004 roku, gdzie zginęło ponad 40 tys osób. Muzeum było urządzone w domu jakiejś Pani, której rodzeństwo zginęło podczas tsunami.

Kolejnym ciekawym miejscem jakie odwiedziliśmy był sierociniec żółwi. Tam oglądaliśmy różne gatunki żółwi. Mieliśmy okazję zobaczyć całą wannę żółwików, które miały zaledwie jeden dzień. Ludzie czasem zabierają z plaży jaja żółwi i przynoszą tutaj, ponieważ wiedzą że na pewno wyklują się w dogodnych warunkach. Na plaży na porzucone jaja czyha wiele niebezpieczeństw.

Następnie udaliśmy się do miejscowości Galle, a tam odwiedziliśmy muzeum słynnych masek oraz twierdzę. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na pięknej plaży aby trochę posnurkować. Jadąc na południe można zauważyć, że plaże są coraz ładniejsze. Po drodze odwiedziliśmy miejscowości Beruwela, Hikkaduwa, Unavatuna i wróciliśmy do hotelu, zajadając się miejscowymi specjałami.

23.07.2012 Joanna Krupa

Czy podobał Ci się ten artykuł?

Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.

Czy podobał Ci się ten artykuł?

Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.