Przejdź do... | Przejdź do głównego menu

American Dream

Wszystko zaczęło sie w marcu. Padło hasło USA - CALIFORNIA i pomyślałem, że nie ma się co zastanawiać, bo lot do USA to moje marzenie z dzieciństwa. Szybko zadzwoniłem do Ambasady Amerykańskiej w Krakowie, umówiłem się na rozmowę i 2 tygodnie później wiza do USA była już w moich rękach. Kupiłem bilet i 16 kwietnia wyruszyłem w podróż mojego życia. Po 15 godzinach lotu wylądowałem na całkiem innej ziemi w San Francisco. Przede mną stał świat, który widziałem tylko w ekranie telewizora, a teraz sam się w nim znalazłem.

Krystian Ogonowski

Przez pierwszych kilka dni pobytu przestawiałem się na tamtejszy czas. Nie było to takie proste jak mi się wydawało. Kładłem się spać o 16, a wstawałem o 4 w nocy - tak było przez kilka dni. Gdy już zacząłem w miarę funkcjonować, zacząłem zwiedzać San Francisco i okolice. Udałem się w stronę wizytówki miasta, czyli Mostu Golden Gate. Most jest ogromny, po każdej stronie 4 pasy, masa turystów, przepiękne widoki. Wjazd na most płatny (o ile dobrze pamiętam 5$). Następnie udaliśmy się do centrum miasta.

Po małych, bardzo stromych uliczkach jechaliśmy ponad godzinę do serca miasta, ponieważ były straszne korki. Po drodze przejechaliśmy się słynną, krętą ulicą Lombard Street, podziwialiśmy słynne tramwaje i widoki na więzienie Alcatraz. Pod koniec dnia udaliśmy się na kolacje, gdzie zamówiłem sobie typowo polskie danie, czyli schabowego ;) Dostałem na talerzu 3 wielkie kotlety, talerz frytek i miskę sałat. Wytrzeszczyłem oczy i zapytałem, czy to rzeczywiście dla mnie? Uff... dobrze, że w Polsce takich porcji nie dają.

Następne dni spędzałem głównie nad Oceanem. Zwiedzaliśmy całe wybrzeże od San Jose do wspaniałej plaży w Half Moon Bay. Wspaniałe klifowe wybrzeże, piękne plaże no i bardzo wysokie fale zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Będąc w miasteczku San Jose, czułem się jak w Meksyku. Budynki, ludzie, architektura typowo meksykańska.

Krystian Ogonowski

Na podbór Los Angeles i Las Vegas

Po tygodniu zwiedzania okolic SF udaliśmy się na 5-dniową wycieczkę po Kalifornii. Po 6 godzinach drogi na południe znaleźliśmy się w Los Angeles - mieście aniołów. Dojechaliśmy tam po południu, a wiec od razu udaliśmy się na słynną plażę Santa Monica, gdzie kręcono jakże znany serial „Słoneczny Patrol”. Gdy stanąłem na wybiegu w jednym z domków, mogłem się poczuć chociaż przez chwilę jak Pamela Anderson.

Następnie udaliśmy sie w poszukiwaniu noclegu. Znaleźliśmy nocleg w hotelu 3*. Z samego rana wyruszyliśmy pod słynny napis, który widać z prawie każdego punktu w mieście. W sumie nie dotarliśmy pod sam napis, tylko udaliśmy się na wzgórze gdzie znajdowało się obserwatorium astronomiczne z pięknym widokiem na miasto i napis Hollywood. Ze wzgórza pojechaliśmy do Universal Studio - miejsce jak z bajki. Koszt zwiedzania ok. 250 zł, parking 60 zł.

Następny nasz punkt to słynna dzielnica Beverly Hills - w sumie to nic tam nie zobaczyłem, bo wszystko znajduje się za wysokim ogrodzeniem. Na koniec dnia zwiedziliśmy główną ulicę Hollywood, potem Aleję Gwiazd, którą szliśmy ponad 20 minut, a następnie udaliśmy się pod Kodak Theatre, gdzie corocznie wręczane są Oskary. Miasto to nie zrobiło na mnie większego wrażenia, ale za to kolejne, w którym znalazłem się następnego dnia, powaliło mnie na kolana. Mowa o Las Vegas. W czasie jazdy przez pustynie, co kilkadziesiąt kilometrów wybudowane były ogromne centra handlowe, kasyna i wesołe miasteczka. Było to dla mnie dziwne, ponieważ tam w ogóle nie było ludzi. Po 4 godzinach jazdy autostradą przez pustynie, na środku pustynnego krajobrazu ukazało nam się miasto neonów, kasyn i wiecznej imprezy. Miasto w dzień nie robi takiego wrażenia jak w nocy. Gdy zakwaterowaliśmy się w hotelu Excalibur, dostaliśmy oczywiście pokój z widokiem na ścianę drugiego budynku, ale po szybkiej interwencji znaleźliśmy się na 21 piętrze, a widok z okna naszego pokoju można zobaczyć na zdjęciach. Przed nami ukazała się główna ulica. Kolorowe światła, limuzyny, masa bawiących się ludzi. Coś niesamowitego. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że takie miasto może istnieć.

Krystian Ogonowski

Rzuciliśmy walizki i od razu udaliśmy się na podbój Las Vegas. Zaraz po wyjściu poczuliśmy się jak w Egipcie – hotel Luxor, który stał obok naszego, miał kształt piramidy. Następnie znaleźliśmy się w ,,Nowym Yorku" - przed nami ukazała się Statua Wolności i hotel w kształcie miniaturowego Manhattanu. W Las Vegas nie ma typowych chodników, wszędzie dominują kładki lub przechodzi się przez hotele. W każdym hotelu znajduję się ogromne kasyno, w którym oczywiście można zagrać. Kilka razy się skusiłem, ale największa wygrana to tylko 1$. Idąc dalej wzdłuż głównej ulicy mijaliśmy masę dyskotek, ogromne wieżowce, sklepy z pamiątkami i ludzi z całego świata. Na koniec poczuliśmy się jak w Paryżu. Przed nami stała wieża Eiffla, a przed nią, co 10 minut odbywały się pokazy tańczących fontann - widowisko niesamowite, o wiele lepsze niż we Wrocławiu. Dzień zakończyliśmy w jednej z dyskotek, gdzie rozkoszowaliśmy się drinkami w wielkich butelkach w kształcie gitary, przepasanych na ramię.

Zwiedzamy cuda natury w USA

Następnego dnia wykupiłem sobie wycieczkę samolotem do Wielkiego Kanionu. Po 30 minutach lotu malutkim samolotem, który mało co się nie rozleciał w powietrzu, znaleźliśmy się nad Wielkim Kanionem. Widoki, jakie ujrzały nasze oczy, zostaną w naszej pamięci do końca życia. Ciężko uwierzyć, że natura mogła stworzyć takie miejsce. Po wylądowaniu udaliśmy się na zwiedzanie dwóch punktów widokowych. Przy pierwszym punkcie podziwialiśmy widoki na kanion i poszliśmy na tzw. Sky Walk - czyli taras ze szklaną podłogą, który znajdował się 800 metrów nad ziemią. Aparatów, ani telefonów nie można było tam wnosić, ale jak ktoś chciał zdjęcie, to kosztowało ono 100 zł. Później udaliśmy się do wioski indiańskiej i na pokaz taneczny przygotowany przez Indian.

Krystian Ogonowski

Następny nasz punkt zwiedzania to Eagle Point, skąd rozpościerał się wspaniały widok na ogromny kanion i rzekę Kolorado. Zjedliśmy lunch indiański i po kilku godzinach wróciliśmy cali i zdrowi do Las Vegas, gdzie wieczorem udaliśmy się na ostatnią imprezę. Następnego dnia wyruszyliśmy w drogę powrotną do San Francisco.

Kolejne 2 dni spędziłem korzystając ze słońca nad Pacyfikiem i niestety przyszedł czas powrotu do Polski. Oczywiście zawsze musi się coś wydarzyć na koniec. Pilot nie stawił się do wylotu, co skończyło sie 3 godzinnym opóźnieniem i w konsekwencji spóźniłem się na lot z Frankfurtu do Wrocławia. Gdy wylądowałem we Frankfurcie po 12 godzinach lotu, mój samolot do Wrocławia właśnie odlatywał. Operacja zakończyła się dodatkowym lotem do Monachium, a wiec podróż wydłużyła się o 5 godzin. Po 21 godzinach podróży wróciłem cały i zdrowy na Święta Wielkanocne do Polski.Tak oto zakończyła się moja podróż marzeń.

Ciekawostki:

- w Stanach wszystko jest duże - lody z automatu litrowe, cola w McDonald's 2 litrowa, ogromne frytki, samochody

- dyskoteki kończą się o 2, więc po tej godzinie już nigdzie nie dostanie się alkoholu, nawet na stacji

- ludzie są zawsze uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do świata

- wspaniałe drogi - cztery pasy w jedną stronę, nawet na pustyni :)

- bardzo drogie mandaty - bo i taki udało nam się dostać - za przekroczenie prędkości zapłaciliśmy 1500 zł

- ceny za nocleg w Las Vegas są śmieszne - za dobę w hotelu, w pokoju 2-osobowym zapłaciliśmy ok. 80 zł, gdzie w pokoju mogło spać nawet 10 osób, bo tego nie sprawdzają. Nocleg w Los Angeles trochę droższy ok. 120 zł za pokój w motelu 3*

- wynajęcie auta na tydzień czasu (my mieliśmy Nissana z 2009 roku) - ok. 400 zł

- naprawdę tanie paliwo

- masa Fast Foodów - oczywiście nie mogliśmy im się oprzeć, co zakończyło się kilkoma kilogramami do przodu po dwóch tygodniach;)

Czy podobał Ci się ten artykuł?

Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.

Czy podobał Ci się ten artykuł?

Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.